top of page
Szukaj

Nowogardzki rollercoaster, czyli perfekcyjne zakończenie sezonu!

  • Zdjęcie autora: Sebastian Bielski
    Sebastian Bielski
  • 8 paź 2017
  • 4 minut(y) czytania

Na pytanie dlaczego tak naprawdę biegam ciężko mi odpowiedzieć, ale na pewno ostatni start w tym sezonie - w moim rodzinnym mieście utwierdził mnie w przekonaniu, że warto zrywać się z łóżka o nieludzkich porach, rzeźbić czas wolny tak, żeby upchać trening gdzieś między codzienne obowiązki, a dlaczego? O tym dowiecie się z poniższej relacji.

Ostatni wpis - wnioski po półmaratonie. Było to dosyć dawno, niestety wrzesień był takim miesiącem, że nadmiaru czasu wolnego nie miałem ani ja, ani Justyna. Podobnie rzecz miała się z treningami, ciężko było mi złapać regularność, co nie zmienia faktu, że udało się jednak zrealizować parę wartościowych jednostek w ubiegłym miesiącu, ale w zasadzie co można zbudować w jakieś 3,5 tygodnia? Nie za wiele, lepiej pilnować się, żeby w takim czasie chociaż utrzymać formę zbudowaną w ciągu całego sezonu i z takim właśnie nastawieniem jechałem do swojego rodzinnego Nowogardu. Cel był jeden i niezbyt wygórowany - pobiec kolejny raz poniżej 37 min. Sam w zasadzie nie wiedziałem na co się nastawiać. Dzień przed startem tradycyjnie już zrobiłem lekki rozruch (4 km+parę przebieżek) i była lekkość w nogach, ale czułem też nie tyle fizyczne, co psychiczne zmęczenie tym sezonem.

DZIEŃ STARTU

Wstałem dosyć wcześnie i szybko odebrałem pakiet, bo od biura zawodów dzieliło mnie ledwie 5 min. drogi. Wolałem nie odkładać niczego na ostatnią chwilę, co jest raczej nie w moim stylu. :) W zasadzie pierwszy raz od dawna zrobiłem przed startem tak solidną rozgrzewkę, która trwała gdzieś pół godzinki (zwykle zamykam się w 15-20 min.). Byłem mocno zmotywowany, bo koniecznie chciałem pokazać, że biegacze z Nowogardu to nie leszcze i również mogą powalczyć na trasie z naprawdę dobrymi zawodnikami. Ustawiłem się na linii startu, ze względu na niezbyt mocną obsadę biegu przepchnąłem się do 2 linii, żeby nie bawić się w slalom po starcie. Standardowe odliczanie - 3,2,1 i...

RUSZAMY

Pierwszy kilometr otworzyłem mocno, bez kalkulacji, ustawiając się w okolicach 7. miejsca. Spojrzałem na zegarek - 3'28'', czyli oczywiście zdecydowanie za szybko. :) Trzeba było mocno przyhamować, puściłem biegnących ze mną na pierwszym kilometrze biegacza ze Szczecina, oraz późniejszą zwyciężczynię wśród kobiet i była to najrozsądniejsza decyzja, bo takie tempo by mnie zabiło (oboje ukończyli bieg z czasami lekko powyżej 35 min.). Jako, że w Nowogardzie mieszkałem 19 lat, to trasę znałem na wylot. Wiedziałem, w których miejscach mocniej przyspieszyć, a gdzie zwolnić, wyczekując podbiegów, których na trasie było dosyć sporo, a co za tym idzie dawały popalić. Mimo tempa w granicach 3'35''/km na plecach miałem 2 biegaczy, kolejne 2 kilometry minęły bez większej historii, aż do 4. Wtedy też zbiegliśmy w okolice parku, w pobliżu jeziora i wówczas dał o sobie znać dość mocny i uciążliwy wiatr. Rozpoczęliśmy 5. kilometr biegu i podmuch po raz kolejny wytrącił mnie z rytmu, powoli - parafrazując Marcina Wasilewskiego - miałem tego konkretnie kompletnie dosyć. Wyprzedził mnie jeden zawodnik, na plecach usiadł drugi. Dopadała mnie irytacja i bezsilność, ale mniej więcej na półmetku biegu dostrzegłem kątem oka dopingującego tatę i ściskającego kciuki Kornela. To był ten impuls, zebrałem się w sobie, łyknąłem gościa, który jeszcze przed chwilą mnie wyprzedził i przyspieszyłem. Nie zwolniłem już do samej mety.

Zacząłem się stopniowo oddalać od biegaczy, którzy jeszcze parę minut wcześniej deptali mi po piętach. Mimo delikatnie wolniejszego tempa zacząłem zbliżać się do 6. zawodnika. Trzymałem się w odpowiedniej odległości, pilnowałem tempa i wyczekiwałem okazji. Ta pojawiła się na 6. kilometrze, kiedy pomylił on trasę i chciał skręcić w prawo, zamiast w lewo (skąd ja to znam? :)). Przyspieszyłem i wyprzedziłem go. Złapałem wiatr w żagle i cisnąłem jak oszalały, ponownie schodząc z tempem poniżej 3'40''/km. Na 8. kilometrze nieoczekiwanie zbliżył on się do mnie. Czekał na nas długi zbieg, przepuściłem ostatni atak i mimo mocno zmęczonych nóg niemal pofrunąłem w stronę wspomnianego już parku. Na horyzoncie przede mną nie było nikogo, pozostała więc walka o obronę 6. miejsca. 9. kilometr - 3'37'', pozostał już tylko ostatni. Biegłem nad jeziorem, nad którym parę lat wcześniej w rozwalonych halówkach truchtałem po raz pierwszy. Jedyne o czym myślałem, to ile zostało do tej mety. Widzę już ją, ale coś mi nie gra. Garmin sygnalizuje 10 km pokonane poniżej 36 min. ale do końcowej maty zostało jeszcze ok. 200 m. Przyspieszam tak, że biegnę niemal z płucami na plecach (i tak faktycznie było, bo ostatnie 200 m pokonałem w tempie ok. 3'/km). Wpadam na metę ledwo żywy i przyklękam, odbierając medal. Lekko zdezorientowany zaczynam odbierać gratulacje od znajomych, rodziców i reszty rodzinki. Spiker krzyczy, że na metę dotarł właśnie najszybszy mieszkaniec gminy Nowogard - Sebastian Bielski. Duma! W końcu do mnie dociera, że udało się nabiegać naprawdę dobry wynik i wyrównać życiówkę z majowego startu w Bydgoszczy.

36:33 - takim własnie oficjalnym wynikiem zakończyłem ściganie w tym sezonie. Czy trasa miała więcej niż 10 km? Być może tak, ale dla mnie naprawdę nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Mimo wcale nie jakiejś wybitnej dyspozycji udało się zostawić całe serducho na trasie i nabiegać naprawdę dobry wynik, kończąc sezon w naprawdę godny sposób i to jeszcze na swoim podwórku. Żyć nie umierać. :)

A teraz... pora na 2 tygodniowe roztrenowanie i zebranie sił na przygotowania do przyszłorocznych startów. Plany są ambitne, miejmy nadzieję, że przyszły rok będzie tak dobry, albo i nawet lepszy jak ten. Do następnego!

 
 
 

Comments


Featured Posts
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Recent Posts
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Classic
  • Twitter Classic
  • Google Classic

SPORT - DIETA - ZDROWE ODŻYWIANIE - TRENING - SPRZĘT 

bottom of page