Ile znaczy determinacja i siła woli... Historia Turii Pitt
- Sebastian Bielski
- 17 sty 2017
- 2 minut(y) czytania

Ostatnio przeglądając instagrama, natknąłem się na zdjęcie biegowe dziewczyny z poparzonym niemal całym ciałem. Przyznam szczerze, zaciekawiła mnie ta osoba, bo wcześniej o niej nie słyszałem. Wykonałem research i... Opadła mi szczęka. Wielu z nas narzeka, że nie biegam/nie ćwiczę, bo jestem za brzydki/a, za gruby, albo mam wystający palec u stopy. :) Historia pochodzącej z Australii Turii Pitt, pokazuje, że (uwaga frazes!) - nie ma rzeczy niemożliwych i można przezwyciężyć o wiele większe problemy, jeśli się naprawdę o czymś marzy.
Cofnijmy się więc nieco w czasie. Rok 2011, trwa właśnie australijski ultramaraton w zachodniej części Australii. Jednym z uczestników jest zachwycająca urodą obiecująca modelka. Podczas trwania biegu wybucha pożar niemal w samym środku lasu. Dziewczynę otacza ogień, cudem udaje się ją uratować, jednak poparzeniom ulega blisko 70% jej ciała, a to dopiero początek jej gehenny. Kilkanaście operacji plastycznych, utracone palce u dłoni i nos. Wydawałoby się, że nic gorszego nie może ją czekać. Diagnoza lekarzy jest brutalna - możliwe, że już nigdy nie stanie na nogi.
Tak się jednak nie stało i Australijka postanowiła powalczyć o nową, lepszą przyszłość. W 2014 roku wytoczyła proces organizatorom biegu, za niewyznaczenie nowej trasy w związku z wysokim zagrożeniem pożarowym. Proces skończył się ugodą i wypłatą przez organizatorów wysokiego odszkodowania. Najbardziej długotrwałym procesem było prawdopodobnie dla Pitt zaakceptowanie nowego, oszpeconego ciała. Następnym krokiem zaś powrót do wyczynowego uprawiania sportu. 8 maja 2016 roku z czasem 13:24:42 ukończyła triathlonowe zawody Ironman w rodzimej Australii - 3,8 pływania, 180 jazdy rowerem i w końcu 42 kilometry biegu. Historia wręcz nieprawdopodobna - jeszcze kilka lat wstecz lekarze nie wierzyli, że uda jej się przeżyć po obrażeniach jakie odniosła w feralnym biegu, w dodatku w wyniku pożaru jej ciało zaczęło cierpieć na zaburzenia termoregulacji, musiała więc zmierzyć się dodatkowo z jeszcze jednym wyzwaniem - kontrolą własnego ciała. Ostatecznym zwieńczeniem tej wspaniałej historii był październikowy start Pitt na mistrzostwach świata na Hawajach, gdzie Ironmana ukończyła w nieco gorszym czasie ponad 14 godzin, ale mimo wszystko zjawiła się na mecie tych morderczych zawodów. Przez ten cały czas mogła liczy na wsparcie swojego partnera, który nie opuścił jej po wypadku i niewątpliwie był dla niej oparciem w trudnych chwilach.
Trzeba przyznać, że brzmi to jak scenariusz jakiegoś ckliwego amerykańskiego filmu, ale ta historia wydarzyła się naprawdę. Dziewczyna, która przeszła ponad 100 operacji, w szpitalu spędziła ponad 900 dni, dzięki ciężkiej pracy i determinacji dotarła na miejsce, o którym marzy wielu amatorów - metę Ironmana. Jeśli wciąż w Nowym Roku macie problem ze zmotywowaniem się do ruszenia 4 liter z fotela, to myślę, że ta historia skutecznie Was do tego przekona. :)
Yorumlar