PKO Szczecin Półmaraton, czyli słodko-gorzki smak porażki
- Sebastian Bielski
- 2 wrz 2017
- 4 minut(y) czytania

Najważniejszy chyba start w tym roku. Cel był prosty - nowa życiówka i odegranie się za niepowodzenie z zeszłego roku. Rozczarowanie? Na pewno nie, bo plan minimum został wykonany i ze Szczecina wróciłem z poprawionym rezultatem z Gdyni. Niedosyt? Zdecydowanie i to przeogromny.
Ostatnie 2,5 miesiąca przepracowałem solidnie. W zasadzie wszystkie swoje założenia treningowe realizowałem od deski do deski. W lipcu po raz pierwszy przekroczyłem barierę 300 km w ciągu całego miesiąca. Wydawać by się mogło, że jestem dobrze przygotowany i tak też było, na pewno nie ustrzegłem się paru błędów, ale o tym może w dalszej części wpisu.
OSTATNI TYDZIEŃ
To było spokojne schodzenie z obciążeń. Jedyny mocniejszy akcent wykonałem w poniedziałek, robiąc 8 km lekkiego rozbiegania, a potem 6 km w 2 zakresie. Było lekko, szybko i przyjemnie. W kolejne dni zrobiłem jedynie 2 lekkie rozbiegnia, a dzień przed startem - w sobotę w ramach rozruchu pobiegłem spokojnie piątkę w ramach Parkrun. Jako reprezentant ekipy Parkrun Szczecin musiałem się pojawić na tym wydarzeniu szczególnie, że szczecińska inicjatywa obchodziła w ten dzień drugie urodziny. Powoli zbierałem siły na niedzielę...
DZIEŃ STARTU
Budzę się rano i... Pogoda jak na życzenie - dosyć chłodno, lekkie zachmurzenie i mżawka. Lepszej pogody do szybkiego biegania w sierpniu nie można sobie wymarzyć. :) Na Jasne Błonia dotarłem ponad godzinę przed startem, zupełnie inaczej niż w zeszłym roku, kiedy wpadłem tam niemal na ostatnią chwilę. Na rozgrzewce spotkałem znajomego biegacza z Polic, okazało się, że plan na bieg mamy podobny - postanowiliśmy więc w miarę możliwości współpracować na trasie. Około 5 min. przed startem ustawiłem się w swojej strefie startowej, nerwowe minuty oczekiwania, standardowe odliczanie - 3,2,1 i...
RUSZAMY
Mocny początek, ale po pierwszych metrach udało się zapanować nad nogami. Pierwszy kilometr - 3'42'', czyli oczywiście za szybko. :) Tak jak wcześniej wspomniałem trzymaliśmy się na trasie we dwójkę, podczepiliśmy się pod grupkę, której przewodziła późniejsza zwyciężczyni na 10 km - Monika Jackiewicz. Kolejne kilometry to w miarę równe i kontrolowane tempo. Międzyczas na 5 km - 19:07, czyli jest zapas (planowaliśmy pierwsze 10 km pokonać poniżej 39 min.). Wiedziałem, że teraz trasa będzie coraz bardziej wymagająca. Zaczęły się mniejsze podbiegi, a potem kostka brukowa. Trzeba było uważać na to, gdzie stawiamy stopy. Tempo na tym fragmencie trasy spadło w okolice 3'58/km. Grupka, której się początkowo trzymaliśmy nieco się rozerwała, postanowiliśmy biec tylko we dwójkę i nie szarpać tempa. Wbiegamy na Jasne Błonia, bardzo dużo kibiców, przyjemnie biegnie się w takich warunkach, ale niestety musimy skręcić w stronę Pogodna. Wpadamy na matę, na 10 km - międzyczas 38:58 i od tego momentu zaczyna się prawdziwa 'zabawa'.

POGODNO
Kto zna dobrze Szczecin, ten wie, jak wygląda ta dzielnica. Taki urok poniemieckich uliczek - kocie łby, mnóstwo zakrętów i podbiegów. Mój kompan prosi, abym poprowadził nas przez najbliższe parę kilometrów. Błyskawicznie pokonuję podbieg na Mickiewicza, dobiegam do 11 km, oglądam się za siebie, a tam... Nie ma nikogo, czyli niestety pozostaje mi samotna walka o utrzymanie średniego tempa. Zaczynają się najbardziej frustrujące dla mnie kilometry - w zasadzie, ani jednego płaskiego fragmentu, cały czas trzeba pracować, na podbiegach, a na zbiegach ze względu na nawierzchnię nie sposób odpocząć. Tempo jest mocno szarpane, od 3'54'' do nawet 4'05''. W myślach odliczam minuty do nawrotki na 15 km. Mijam ekipę Parkrun Szczecin, która głośno dopinguje mnie do jeszcze szybszego biegu. Nogi powoli tracą swoją dynamikę i robią się coraz bardziej betonowe. W końcu jest! Nawrotka i zbieg, na 15 kilometrze melduję się z czasem poniżej 59 min. czyli wciąż nie ma tragedii. W tym momencie popełniam największy błąd, biorę żel i nie popijam go wodą. No i parę minut później, chyba pierwszy raz w życiu, podczas startu łapie mnie kolka. Przeszło mi przez myśl, żeby dać sobie spokój i zejść z trasy, bo powoli ten start zamienia się w walkę o życie, ale szybko odpędziłem te myśli. Lekko przygarbiony, walczę z kolką cały 17. km, gdy zerkam na zegarek ten pokazuje kilometr pokonany 4'05''. Zbieram się w sobie, kolka w końcu przechodzi i ruszam dalej. Wciąż mam problem i nie mogę złapać właściwego rytmu, ale powoli zbliżam się do mety. Trasa robi się bardziej płaska i to na pewno pomaga. Na 19. km ruszam długim zbiegiem ulicą Mickiewicza. Myślę sobie, że już nic nieoczekiwanego się nie wydarzy. Niestety, to nie koniec. :) Łapie mnie skurcz w jednej łydce, staram się w miarę szybko przenieść ciężar na drugą nogę i... Skurcz w drugiej nodze. Tak właśnie wyglądały ostatnie 2 km. Kiedy przede mną wyrósł ostatni podbieg na trasie, to myślałem, że zatrzymam się zaraz, przyklęknę i popłaczę, jak małe dziecko. Przypomniałem sobie, że to właśnie w tym miejscu rok temu zasłabłem, ruszyłem dalej, z zaciśniętymi zębami, łapczywie łapiąc oddech. Do mety został już tylko 1 km.

FINISZ
Przed Błoniami wyprzedza mnie całkiem dobrze finiszujący biegacz, ostatnią siłą woli podczepiami się pod niego. Czuję, że jest szansa na wynik poniżej 1:23. Cisnę tak na jego plecach, a nagle drogę zajeżdża mi jakiś ledwo ogarniający rzeczywistość rowerzysta, wpadam na niego, rzucam w jego stronę parę niecenzuralnych słów i zbieram się na ostatnie metry, próbując nadrobić te stracone parę sekund. Wybiegam na ostatnią prostą zajechany niczym koń po westernie. Gęba wykrzywiona, widzę tylko zegar zbliżający się do 1:23 i zbieram się na ostatnie przyspieszenie. Wpadam na metę, z cierpiętniczą miną odbieram medal od Sofii Ennaoui i idę na bok dojść do siebie.

Po paru minutach dostaję smsa - 1:23:02 (śr. tempo 3'56''/km), 20. miejsce OPEN i 6. w kategorii wiekowej. Jestem zadowolony, ciężka trasa, perypetie po drodze, a ja mimo wszystko nie zwolniłem, nie zszedłem z trasy, dociągnąłem do upragionej mety głową i serduchem. No i najważniejsze - nowa życiówka, wynik z Gdyni poprawiony o ponad minutę!
Obok radości pojawia się jednak niedosyt, bo apetyt był na dużo lepszy wynik, szanse również. W przygotowaniach nie utrzegłem się paru błędów. Z tego całkiem dobrego startu wyciągnąłem mimo wszystko parę wniosków, ale o tym już w kolejnym wpisie. :)
Comments